Joanna Onyszkiewicz

 Joanna Onyszkiewicz  z. d. Jaraczewska

- wnuczka Marszałka Józefa Piłsudskiego




"Pożyczamy" swoje życie,
aby na jego przykładzie pokazać,
co tysiące anonimowych i nieanonimowych
ludzi przeżyło razem z nami.

Joanna Onyszkiewicz,
wnuczka Marszałka Józefa Piłsudskiego


Joanna Maria Onyszkiewicz z domu Jaraczewska urodziła się 10 maja 1950 roku w Londynie.

Pierwsze miesiące życia Joanna Jaraczewska spędza w przepięknym ogrodzie w niemal letniskowej dzielnicy na obrzeżach Londynu - Crystal Palace. Na początku 1950 roku państwo Jaraczewscy przenieśli się bowiem na kilka miesięcy do dalekich krewnych Andrzeja, Marjanowskich, których do Anglii też zagnała zawierucha wojenna, a którzy teraz na dłuższy czas wyjechali do Ameryki w sprawach majątkowych. W domu są tylko, jak to przeważnie wtedy u Anglików, kominki, od których przecież twarze mają rozgrzane ogniem, a plecy pokryte szronem, i jeden piecyk. Woda czasem zamarza w rurach, brakuje lodówki i innych udogodnień cywilizacyjnych, ale to rzeczy drugorzędne wobec widoku z okien wspaniale zadbanego ogrodu i panoramy położonego nieco niżej wielkiego Londynu.

Joanna: -  Rodzice wymagali od nas polszczyzny. Nie było to łatwe ani dla nich, ani dla nas. Dziecko nie jest przecież świadome sprawy, dla której ma uczyć się języka, który właściwie rozumieją tylko rodzice, krewni i najbliżsi znajomi. Moje koleżanki mówiły w swoich domach po angielsku. Buntowałam się. Kraj, korzenie, tradycja, przeszłość - takie argumenty raczej słabo przemawiają do dziecięcej wyobraźni. Świadoma byłam, że jestem Polką, ale w te dni, kiedy miałam pójść do polskiej szkoły, to zazwyczaj dziwnie bolała mnie głowa... Jednocześnie usilnie broniłam się przed angielskością, bo przecież dobrze wiedziałam, że Polska to jest najlepszy kraj na świecie!

Joasia ma pięć lat, gdy podobnie jak wszystkie angielskie dzieci idzie do szkoły. Rodzice zapisują ją do państwowej podstawowej szkoły żeńskiej prowadzonej przez zakon katolicki sióstr urszulanek - Ursuline Convent Preparatory School. Wybierają tę szkołę, bo gwarantuje, że uczy angielskiego bez rażących nalotów oraz nie kształtuje snobizmu. - Oczywiście, w Anglii katolicy są w wyraźnej mniejszości. Odczuwało się pewną rezerwę, a nawet dyskryminację - przypomina sobie Joanna. - Bo katolik wydawał się Anglikom trochę jako fanatyk religijny, który również wierzy w czarownice... Ponieważ mieszkaliśmy w dzielnicy zaliczanej wówczas do przeciętnej, szybko pojawił się problem mojego towarzystwa w szkole i akcentu.  Mówienie angielszczyzną oksfordzką albo z akcentem języka prostych ludzi, cockneyowskim, natychmiast plasowało człowieka w odpowiedniej szufladzie. 

Do szkoły musiałam jechać godzinę autobusem. Nauka polegała głównie na rysowaniu, grach zespołowych i zabawach. Z początku słabo mówiłam po angielsku i jeszcze mniej rozumiałam. Na szczęście wkrótce znalazłam jedną przyjazną duszę, Włoszkę z pochodzenia, która nie miała kłopotów z angielskim. Źle się czułam w tej szkole otoczona przez wyłącznie anglojęzyczne nauczycielki i koleżanki, byłam bardzo nieszczęśliwa. Z powodu polskiego nazwiska nie uważali mnie za rodowitą Angielkę. Do tego prowokowałam ich moją zadziorną, dumną postawą, bo na każdym kroku z naciskiem podkreślałam, że jestem Polką. A tego otoczenie już zupełnie nie pojmowało: jak to? urodziła się na wyspie, tu mieszka pośród nas i nie czuje się Angielką?!... A ja nie tylko nie czułam się, ja w ogóle nie chciałam być Angielką!

Do Polski pierwsza jedzie Joanna, ma 15 lat. - Już nie było babci Aleksandry, która twierdziła, że do komunistycznej Polski się nie jeździ. Rodzice uważali, że nie mogą wychować dziecka w duchu własnego kraju, jeśli tego kraju samo nigdy nie zobaczy. Wysłali mnie na wakacje do rodziny. Sami jechać naturalnie nie mogli, mieli tylko paszporty Nansenowskie.Jadwiga Jaraczewska: - Gdy dzieci jechały do Polski, oddawaliśmy je pod opiekę przyjaciół albo na Okęciu odbierał je ktoś z naszej rodziny. Joasia jeździła też czasem w grupach z kościoła polskiego. Każda bez wyjątku podróż dzieci do Polski była dla nas niewątpliwie bardzo silnym przeżyciem i emocjonalnym obciążeniem. Nareszcie Joasia czuje się u siebie! Wszyscy mówią wokół po polsku, jak w jej rodzinie.

Gdy Joanna kończy 16 lat, rodzice przepisują ją do angielskiej szkoły świeckiej, z autorskim programem, z nauką języków francuskiego i włoskiego. Droga do szkoły zabiera jej aż dwie godziny, ale w nowym miejscu od razu czuje się świetnie. Poznaje inny, zdecydowanie bar-dziej sobie przyjazny świat. Najbardziej ze wszystkich przedmiotów lubi zajęcia plastyczne, najczęściej maluje konie. Ubóstwia bowiem te zwierzęta. Będąc dziewczynką, zaczęła jeździć konno, była to jej wielka pasja, ale musiała zrezygnować z powodu alergii, do domu wracała cała w uczuleniowej, dokuczliwej wysypce.

Zmiana szkoły, a zwłaszcza pobyt w Polsce, czynią ważny przełom w życiu Joanny. Częściej teraz bywa wśród polskiej młodzieży na Wimbledonie i Ealingu, zbliża się do grupy skupionej wokół parafii Ojców Marianów na Ealingu. 

Gdy zbliża się czas na wybór kierunku studiów, rodzice radzą Joannie: „Pamiętaj, żeby wybrać to, co ci się kiedyś przyda w kraju”. Gdy myśli o studiowaniu polonistyki, mama zwraca jej uwagę: „I co ci, Joasiu, przyjdzie w Polsce z angielskiej polonistyki?”...

Rok 1968. Joanna Jaraczewska zdaje egzaminy do Kingston College of Art, która to uczelnia łączy się nieco później z Kingston Polytechnic. Chce studiować malarstwo albo rzeźbę. Już po trzech tygodniach ogólnego kursu, który trzeba najpierw zaliczyć, nim ostatecznie wybierze się konkretną dziedzinę studiów, zwrócono uwagę, że jej rzeźby mają formę bardziej przestrzenno-techniczną niż plastyczną. Doradzają, aby wybrała architekturę. Jednego dnia załatwia wszystkie formalności i jest studentką architektury.

W grudniu 70 roku jedzie do Szczyrku na narty. Joannie szalenie imponuje akademickie towarzystwo, czuje się w tej grupie świetnie. Niestety, przytrafia się jej przykry wypadek, złamanie nogi okazuje się na tyle poważne, że nie obejdzie się bez chirurgicznego zespolenia kości. Przewożą ją do szpitala w Poznaniu. Po wypisaniu ze szpitala Joanna wraca do Londynu. Studia w Kingston Polytechnic na wydziale architektury trwają sześć lat, z roczną przerwą po trzecim roku na praktykę. Na roczną praktykę wyjeżdża do Rzymu. Po praktyce we Włoszech ma jeszcze kilka tygodni wakacji i trochę oszczędności. Postanawia odwiedzić ulubionego kuzyna Tomasza, który wyemigrował do Kanady. Załatwiła sobie studia w Kanadzie. Rodzina przeżyła szok! W styczniu 1974 roku Joanna rozpoczyna studia od drugiego semestru na wydziale architektury Uniwersytetu Carlton w Ottawie. 

Mając 26 lat chce złamać żelazną zasadę emigracji i wrócić na stałe do kraju. Może samodzielnie stanowić o swoim losie, ale nie może być obojętna wobec zobowiązań politycznych swojej rodziny. Ma świadomość, że jej powrót nad Wisłę może być przez wielu ludzi odebrany jako gest wspólnego dziedzictwa Polaków, wymowny znak pewnego zwrotu w złożonej historii naszego narodu. 

Kolejny raz Joanna jedzie do Polski. Jest lipiec 1976 roku, tuż po strajkach w Radomiu, w kraju organizuje się opozycja. Joanna po raz pierwszy w życiu wykorzystuje swoją pozycję osoby spokrewnionej z Marszałkiem Piłsudskim, prosi o audiencję u prymasa Stefana Wyszyńskiego. Ksiądz prymas Wyszyński utwierdził ją w jej zamiarze: - Uważam – powiedział z naciskiem - że miejsce każdego Polaka jest w Polsce. W ślad za siostrą jedzie do Polski jej brat, Krzysztof.

Z notatek Jadwigi Jaraczewskiej: 18 maja 1979

Przyszło potwierdzenie z Polskiego Instytutu Kulturalnego zaakceptowania pracy Joasi (i stypendium płatnego przez Rząd Polski!) na Uniwersytecie Warszawskim. Rzecz organizowana przez British Council - wymiana studentów. Joasia z paszportem brytyjskim + stypendium „reżymowe”...

Jest sobota 29 września 1979 roku. Upragniony moment powrotu do kraju!. Przekroczyła granicę, jest u siebie, w swoim kraju, może i trochę wyśnionym, ale na pewno jej kraju!

W Instytucie Historii Sztuki PAN, gdzie Joanna uczęszcza na wykłady w ramach stypendium, swoje zainteresowania kieruje na dwory polskie. 

Z dniem 10 października 1980 roku Joanna Jaraczewska dostaje oficjalny angaż jako asystentka szefa biura prasowego, Janusza Onyszkiewicza. 

I tak się zaczęła ich historia...

W „Solidarności” Joanna odnajduje wreszcie swoje środowisko, tu ma co ze sobą robić, nie musi już krążyć, dopraszać się, aby ktoś łaskawie ją do siebie zaprosił. Jest wśród swoich, z którymi razem je, śpi, chodzi do kina, łączy ją wspólne życie towarzyskie...

Joanna tkwi po uszy w „Mazowszu”, rezygnuje ze stypendium, nie chce brać pieniędzy za coś czego już nie wykonuje. Zamierza w piątek, ósmego grudnia 80 roku, wyjechać na Boże Narodzenie do rodziców, jednak poufnymi kanałami Region dostaje informację, że wojska Układu Warszawskiego są postawione w stan gotowości do podjęcia w każdej chwili interwencji w Polsce. Odwołuje więc wyjazd, nie może przecież wobec takiego zagrożenia opuścić przyjaciół, kolegów i znajomych z „Solidarności”. 

W styczniu 1981 roku składa papiery o potwierdzenie obywatelstwa polskiego. Jednocześnie w ambasadzie Wielkiej Brytanii zrzeka się obywatelstwa brytyjskiego choć wie, że praktycznie jest to niemożliwe, ponieważ Anglicy respektują prawo ziemi, a nie krwi. Czyni tak w obawie przed zarzutem władz komunistycznych, że pracuje w NSZZ „Solidarność”, a ma obce obywatelstwo. Wie przecież, z jaką łatwością w systemie totalitarnym rzuca się oskarżenia, nawet o szpiegostwo na rzecz zachodnich imperialistów jeśli tylko byłby taki „argument” przydatny reżimowej propagandzie w politycznej walce. Zresztą Joanna już nie ma jakichkolwiek wątpliwości, gdzie jest jej miejsce, od dawna ma za sobą wszelkie rozterki duszy i serca, w Polsce i tylko w Polsce chce mieszkać na stałe i na zawsze. 31 czerwca 1981 roku, Joanna Jaraczewska odbiera dowód osobisty, jaki jest dokumentem każdego dorosłego obywatela PRL.

Dwunastego grudnia 1981 roku w Gdańsku drugi dzień obraduje Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność”. Joanna uczestniczy w posiedzeniu „krajówki” jako przedstawicielka biura prasowego „Mazowsza” i asystentka Onyszkiewicza. 

Janusz Onyszkiewicz: - Gdy późną nocą wyszedłem z zakończonego wreszcie posiedzenia „krajówki”, miałem dylemat: co ze sobą zrobić? Musiałem się gdzieś przytulić do rana. U Joanny w pokoju stały dwa łóżka.

Trzecianad ranem. Z głębokiego snu Janusza budzi hałas otwieranych drzwi i jakiś harmider na korytarzu. Siada w pościeli. Do pokoju wchodzi cywil z dwoma umundurowanymi, chyba zomowcami. Na sąsiednim łóżku Joanna przeciera oczy i nie może uwierzyć, że nie jest to koszmarny sen: stoi nad nią mundurowiec w kasku i z pałą w ręku. Jest wściekła:  

 - Co to za perfidia i złe wychowanie!? Kto wam dał klucze !? Jakim prawem wchodzicie do cudzego pokoju i wyrywacie ludzi ze snu?!..

Która godzina?! - z furią pyta ubeka.

- Trzecia, proszę pani - intruz odpowiada zaskakująco grzecznie. Zaraz dodaje: - Niech się pani tak nie złości, a zwracając się do Janusza: - Proszę się ubrać i wziąć szczoteczkę do zębów, bo przyda się panu...

Joanna zostaje sama. ....

Z Gdańska wiozą internowanych do obozu przygotowanego w Strzebielinku. Onyszkiewicza umieszczają w celi razem z Kuroniem, Wujcem i Rulewskim. Pierwszą Wigilię stanu wojennego Joanna spędziła w areszcie w komendzie milicji przy ulicy Malczewskiego. W pierwszy dzień świąt Joannę przewieziono do Pałacu Mostowskich. Po przesłuchaniu została zwolniona. 

Joanna pierwszy raz pojechała do Białołęki, gdzie był ,internowany Janusz Onyszkiewicz dopiero pod koniec stycznia 1982 roku. O zezwolenie na widzenie mogli ubiegać się tylko najbliżsi, wystąpiła więc o uznanie jej konkubiną Janusza. 

Przy kościele św. Marcina powstał komitet pomocy internowanym, który potem przybrał nazwę Prymasowski Komitet Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom. Joanna przychodząc do „Świętego Marcina” zajmowała się zbieraniem ważniejszych informacji: o kopalniach, pacyfikacji, sytuacji w zakładach pracy. 

Joanna i Janusz decydują się na zawarcie małżeństwa w więzieniu. Joanna składa do Prokuratury na ręce znanej ze swego nieprzychylnego, oględnie mówiąc, stosunku do „Solidarności”, p. Bardonowej, takie samo jak Janusz podanie o wydanie zezwolenia na ślub. 12 maja Prokuratura zawiadamia Joannę o udzieleniu zgody i wyznacza termin ślubu za tydzień, tj. w czwartek 19 maja. Jednocześnie pismo informuje, że w ceremonii mogą uczestniczyć obok nowożeńców tylko dwie osoby w charakterze świadków oraz jedna osoba z rodziny Janusza i jedna z rodziny Joanny. W czwartek 19 maja „klawisz” otwiera drzwi celi i wskazując palcem na Janusza, bo w więzieniu jest taka zasada, że nie wymawia się nazwiska więźnia, aby w sąsiednich celach nie usłyszeli, kogo zabierają, oznajmia: - Do wyjścia! Prowadzą go pod prysznic, każą się ogolić i z depozytu wydają cywilne ubranie: sztruksowe spodnie i jasny sweterek. Czyżby mieli zwolnić? - Po co to wszystko? - pyta śledczego. - Przecież za chwilę ma pan się ożenić – odpowiada zaskoczonemu panu młodemu. Po ceremonii nie było tradycyjnego szampana. W „prezencie” dostali prawo do nadprogramowego, dokładnie jednogodzinnego widzenia w więziennej rozmównicy, w obecności śledczego, który co pewien czas wtrącał się głupimi pytaniami. 

Na ślub kościelny czekali, aż Janusz otrzyma paszport. W przyszkolnej kaplicy Fawley Court, w Henley, miejscowości nad Tamizą, Joanna obok Janusza i z malusieńką Wisią na ręku stanęli przed księdzem Grzymałą, który udzielił nam ślubu kościelnego i pobłogosławił na nową drogę życia. Obecni byli tylko rodzice,  brat i ciocia Wanda.

W czerwcowych wyborach 1989 roku Janusz Onyszkiewicz otrzymał w swoim okręgu wyborczym aż 148 636 głosów, czyli 82,79 procent wszystkich ważnych głosów. W kontraktowych wyborach PZPR i stronnictwa sojusznicze „przewodniej siły narodu” ponoszą druzgocącą klęskę. Na parkingu przed Sejmem przy ulicy Wiejskiej wśród mniej lub bardziej eleganckich limuzyn pojawia się ... rower, taki zwyczajny z bydgoskiego "Rometu". To wysłużony wehikuł Janusza Onyszkiewicza, jedynego posła, który z roweru uczynił główny środek lokomocji polityka. W 1989 na prośbę Tadeusza Mazowieckiego obejmuje tekę wiceministra obrony narodowej, by następnie ministrem obrony narodowej i zapoczątkować proces demokratyzacji polskiej armii i jej drogę od Układu Warszawskiego do NATO. Najważniejszą reformą, jaką zapoczątkowuje jest wprowadzenie cywilnej kontroli nad siłami zbrojnymi. Ministrem jest w sumie dwukrotnie, w latach 1992-1993 i 1997-2000.

Joannie odpowiada rola aktywnej żony polityka, która zarówno wspiera męża w oficjalnych sytuacjach, jak też prowadzi dom w takim stopniu, aby on mógł swobodnie zajmować się polityką. - Jeśli rodzina jest tak zżyta jak nasza i ważne jest, co mąż i ojciec tej rodziny robi, wszystko mu podporządkowujemy. Jeśli więc Janusz należy do społeczeństwa, to siłą rzeczy jego rodzina staje się własnością społeczeństwa i rodziną polityczną. Zaczynamy jakby „pożyczać” swoje życie...

Joanna: - Tak już jest, że nad naszym życiem panuje Piłsudski i wcale nie jest łatwo być najbliższą rodziną legendy, jaką stał się mój wielki dziadek. Można utracić własną tożsamość, stać się przybocznym tej wspaniałej legendy. Jednak z drugiej strony, Boże święty, jak nie być dumnym, że należy się do rodziny człowieka, który potrafił odzyskać dla Polski niepodległość?... Staramy się, by legendarna postać mojego dziadka nie ciążyła na naszym życiu osobistym, żeby nie połknęła naszej rodziny. Gdy wydałam przyjęcie z okazji dwudziestolecia mojego powrotu na stałe do Polski, podziękowałam mojemu mężowi, że miał odwagę ożenić się ze mną, wnuczką Józefa Piłsudskiego. Pamiętałam słowa jednej z moich przyjaciółek, która mnie uprzedzała, że mało kto zdobędzie się na odwagę, aby wziąć na siebie taki ciężar historycznego bagażu i związanej z nim odpowiedzialności.

Joanna: - Rodzina, solidarność, lojalność, tolerancja, pojmowanie polityki jako służby  -  taki system wartości jest naszym drogowskazem. Przestrzeganie tych wartości nie daje gwarancji, że nie popełniamy błędów, ale, jak mówi profesor Władysław Bartoszewski, z systemem wartości po prostu łatwiej mu żyć. Nam również, choć wymaga to nieustannej samokontroli, popatrzenia na siebie z dystansem, autokrytyki, nie ulegania różnym na pozór niewinnym pokusom, umiejętności przyznania się do błędu, pilnowania, by nie popaść w samozadowolenie, nie stać się hipokrytą. Nie znamy gotowego przepisu i nie mamy recepty, jak najlepiej postępować, bywamy często zagubieni, wciąż szukamy najwłaściwszych rozwiązań, które dla innych wcale nie muszą być dobre. Tak jak w każdym, w nas również tkwią słabość i zwątpienie, tylko dzięki odwoływaniu się do wartości możemy łatwiej zaliczyć się do tych mniej słabych. Dlatego tak  bardzo politykowi potrzebne jest oparcie w rodzinie, która, jak mówi mój mąż: przytrzyma go za frak.

Janusz Onyszkiewicz 13 czerwca 2004 został z listy Unii Wolności wybrany na posła do Parlamentu Europejskiego. Od 20 lipca 2004 do 16 stycznia 2007 zajmował stanowisko wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego z ramienia Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy. Objął następnie funkcję wiceprzewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych, jest także członkiem Podkomisji Bezpieczeństwa i Obrony oraz Delegacji Białoruskiej PE. Zasiadał we władzach krajowych Unii Demokratycznej i Unii Wolności. 4 marca 2006 wybrano go na przewodniczącego Partii Demokratycznej – demokraci.pl, funkcję tę pełnił do 10 stycznia 2009. Z dniem 20 grudnia 2010 został mianowany radcą w Ministerstwie Obrony Narodowej.

Joanna i Janusz Onyszkiewiczowie mają piątkę dzieci: Wisia (Witośława) urodziła się w 1983 roku; Staś – 1985; Dusia (Wanda) – 1987; Dana (Danuta) – 1988; Andrzejek – 1992.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

1918

  Źródło:      https://www.facebook.com/MojHistorycznyBlogMHB       http://mojhistorycznyblog.pl/ KARTKA Z KALENDARZA 10 listopada 1918 roku...