Andrzej Jaraczewski - mąż Jadwigi Piłsudskiej
Andrzej Antoni Jaraczewski urodził się 8 listopada 1916 r. w rodzinie ziemiańskiej w Wielkopolsce, jako syn Marii (zm. 1954) oraz Hieronima Krzysztofa Jaraczewskich. Korzenie rodzinne Andrzeja Jaraczewskiego są równie rozległe jak drzewo genealogiczne rodu Piłsudskich. Jaraczewscy wywodzą się z zubożałej arystokracji herbu Zaremba. Rodzice Andrzeja też wcześnie się rozwiedli. Ojciec ożenił się powtórnie. Mając zaledwie 29 lat Hieronim Jaraczewski ginie w wypadku: w trakcie robót polowych wciąga go maszyna rolnicza. Wychowaniem Andrzeja zajmuje się jego dziadek, a niebawem zabiera go do siebie matka. Mieszkają w Ożarowie pod Warszawą. Żyją bardzo skromnie. Po ukończeniu szkoły podstawowej idzie do prywatnego męskiego gimnazjum im. Ludwika Lorentza w Warszawie, przy ulicy Brackiej. Bardzo aktywnie udziela się w harcerstwie wodniackim, często uczestniczy w spływach kajakowych, uprawia żeglarstwo.
Wcale nie zamierzałem wstępować do marynarki - wspomina Andrzej Jaraczewski. - Owszem, miałem wyjątkowe zamiłowanie do morza, ale myślałem raczej o studiowaniu budownictwa okrętowego na Politechnice. Ponieważ na polskich uczelniach nie było takiego kierunku, musiałbym studiować w Gdańsku. To jednak wiązało się już z tak znacznymi kosztami, że moja matka nie była w stanie mnie finansować. Aby studiować i jednocześnie pracować, jak często postępowali polscy studenci w Gdańsku, w moim przypadku było zdecydowanie niemożliwe, za dużo czasu musiałbym poświęcić na pracę zarobkową, a niewiele zostałoby na poważną naukę. Dochodziła też ważna kwestia mojej znajomości języka niemieckiego, tylko na poziomie gimnazjalnym. Żeby mimo wszystko przy morzu pozostać, zdecydowałem się wstąpić do Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej w Toruniu. Nie każdy mógł tam się dostać, jak zresztą do każdej polskiej szkoły oficerskiej. Ci, których nie wspierały dostateczne polecenia i znajomości, byli przez selekcjonerów eliminowani. Bardzo dbano, by przyszli oficerowi marynarki byli ludźmi na wysokim poziomie wychowania społecznego. Dlatego też z dużej liczby kandydatów tylko wybierali takich, którzy te wymagania spełniali.
Nie miałem żadnych koneksji ani jakichkolwiek znajomości w marynarce. Jednak w końcu znalazłem przez moich przyjaciół pewną panią, która, jak się okazało, zna zarówno admirała Jerzego Świrskiego, szefa kierownictwa Marynarki Wojennej, jak i admirała Józefa Unruga. Poprosiła, bym podanie, które napisałem o przyjęcie do szkoły, jej oddał, a ona już zajmie się wysłaniem do szkoły podchorążych w Toruniu . Tak oczywiście postąpiłem. Po pewnym czasie dostałem wezwanie na egzamin... Moja radość z przyjęcia do wymarzonej szkoły mieszała się z wielką odpowiedzialnością. Wiedziałem, że nie mogę „nawalić”, harowałem więc jak dziki koń, bym nie przyniósł wstydu admirałowi i rzecz jasna sobie. Potem przekonałem się, że służba w siłach zbrojnych jest bardzo specyficzna, wymaga rezygnacji z wielu zasad, aby coś z siebie dać. To ciężka powinność.
Po ukończeniu Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej w Toruniu mianowany został podporucznikiem marynarki ze starszeństwem z 1 października 1938 r. i 3 lokatą w korpusie morskim. Miał wtedy dwadzieścia dwa lata.
Marynarka wojenna jest całym życiem Andrzeja Jaraczewskiego. Całą wojnę spędza w czynnej służbie na morzu, bierze udział w konwojach atlantyckich, inwazji na Francję, jest dowódcą grupy ścigaczy. Najpierw awansuje na dowódcę ścigacza S-3, zamówionego w brytyjskiej stoczni przez Polską Marynarkę Wojenną jeszcze przed wojną. Bierze na nim udział w blisko w stu patrolach i operacjach na kanale La Manche, spędzając 250 dni w morzu. Pewnego razu, w czasie patrolowania kanału La Manche z zadaniem zwalczania niemieckich konwojów i ścigaczy zapuszczających się pod angielski brzeg, okręt wpada na minę i zostaje poważnie uszkodzony. Musi przejść remont. - Przesuwano mnie wtedy z jednego okrętu na drugi. Najpierw na okręt podwodny „Wilk” z perspektywą, że z całą jego załogą przejdę na zupełnie nowy okręt podwodny, który mieliśmy dostać od Anglików. Ale rozpoczął się już flirt sowiecko-angielski i równolegle angielsko-sowiecki, więc okrętu nie dali... Zamustrowano mnie na „Garlanda”, na miejsce jednego z kolegów oficerów, który zachorował. Gdy w końcu wróciłem na pokład mojego wyremontowanego ścigacza S-3, zaraz w pierwszych dniach miałem pecha i wpadliśmy na skały . Wtedy otrzymałem przydział do pracy na lądzie, w kierownictwie marynarki w Londynie .
W ostatni miesiąc 1943 roku, mimo szalejącej wciąż wojny, Londyn także się bawi. Młody, przystojny oficer chętnie jest widziany w kręgach towarzyskich. Na przyjęciu u Jadwigi Mickiewiczówny, lekarza, późniejszej żony komandora Borysa Karnickiego, Andrzej Jaraczewski poznaje urodziwą, wysmukłą, o niespotykanie urokliwym uśmiechu pannę w stopniu porucznika wojsk lotniczych, Jadwigę Piłsudską.
Tak, w naszym przypadku można śmiało powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Przed ślubem widziałam Andrzeja nie więcej niż dziesięć razy. Trwały wtedy przygotowania do inwazji w Normandii, w której brał udział, przez sześć miesięcy nie wolno było nawet listów pisać. Pobraliśmy się już po zakończonej inwazji. Ślub, który się odbył 23 grudnia 1944 roku w kościele Brompton Road, chcieliśmy mieć tylko dla siebie, dlatego za-prosiliśmy nieduże grono nam najbliższych, którzy naprawdę byli naszym szczęściem zainteresowani. Wymaganych dwóch świadków poprosiliśmy właściwie z ulicy, a zaraz po ceremonii w kościele udało nam się skutecznie wszystkim umknąć...
Gdy dla Polski „koniec wojny zbiegł się z objęciem władzy przez obóz polityczny, który przekreślił instytucjonalną ciągłość państwowości polskiej, zmiażdżył wszystkie struktury utworzone przez Polaków dla narodowej samoobrony w ciemną noc hitlerowskiej okupacji, a rząd RP w Londynie i jego krajową delegaturę ogłoszono nielegalnymi” , kiedy przeważyła siła, a nie sprawiedliwość i los Polaków nie mógł być już od tej chwili jednakowy, bo „jedni borykać się będą w kraju z okrutną rzeczywistością państwa policyjnego, inni zostaną w wolnym świecie, by stać się ustami niemych , kiedy Polska stała się dla nich krajem okupowanym, a oni uchodźcami, obywatelami Polski niezłomnej, bo wierzyli, że Polska nigdy nie podda się Rosjanom” - Andrzeja Jaraczewskiego, jak wszystkich jego towarzyszy broni, obejmuje rozkaz o demobilizacji. I podobnie jak wszyscy z nastaniem pokoju odchodzący z armii wpada w całkowitą pustkę. Ma ledwie co ukończone trzydzieści lat i przed sobą żadnych konkretnych perspektyw...
Jadwiga Jaraczewska: - Zdecydowana większość zdemobilizowanych przeszła do utworzonego w 1946 roku Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczania, tymczasowej organizacji wojskowej w ramach brytyjskich sił zbrojnych, która miała pomagać w zdobyciu zawodu: szkolenia przyszłych krawców, monterów, zegarmistrzów, elektryków, nauki języka angielskiego i znalezienia pracy, nie tylko w Wielkiej Brytanii. Mąż pracował w korpusie w charakterze poszukującego innym zatrudnienia. Polacy zawsze dostawali posadę gorszą od Anglików. Wiz wjazdowych do innych krajów tez nam niełatwo udzielano.
My zdecydowaliśmy się zostać w Anglii. Dostaliśmy tak zwaną odprawę: około 150 funtów, starczyło akurat na wyjazd na urlop... Trudno się dziwić, że wielu Polakom po wojnie dokuczało poczucie upokorzenia. Trudno jest komuś, kto zajmował wysokie funkcje wojskowe, a jego osoba była autorytetem dla tysięcy ludzi, pójść nagle na jakąś podrzędną posadę, choć z godnością zmierzali się z taką koleją losu. Pewnym rozwiązaniem wydała nam się praca „na swoim”.
Andrzej Jaraczewski zakłada warsztat wyrobów z kutego żelaza. Warsztat kowalski oficera marynarki wojennej, niedawnego dowódcy okrętów bojowych, prosperuje właściwie dzięki pomocy żony, która ma stałą pracę w londyńskim Town Planning and Housing, dającą niewielki, ale systematyczny przypływ gotówki. Ukończyła bowiem Polską Szkołę Architektury i Urbanistyki założoną przy Uniwersytecie w Liverpoolu. Na ozdobne świeczniki, furtki i najprzeróżniejsze balustrady wytwarzane w firmie państwa Jaraczewskich nie było jednak wielu chętnych. Po długim namyśle i wielu dyskusjach Jadwiga i Andrzej Jaraczewscy postanawiają podjąć się stolarki meblowej na zamówienie – Jadwiga, nie rezygnując na razie z pracy zajmuje się projektowaniem mebli, Andrzej poszukuje klientów i realizuje zlecenia. W domowym budżecie liczy się każdy pens: państwo Jaraczewscy spodziewają się pierwszego dziecka. 10 maja 1950 roku przychodzi na świat córka Joanna. W 1954 roku w rodzinie państwa Jaraczewskich przychodzi na świat drugie dziecko Krzysztof.
Czteroosobowa już rodzina Jaraczewskich przeprowadza się do nowego, w całości dla siebie kupionego domu, na obrzeżach Wimbledonu.
Szczególne wyróżnienie spotkało państwa Jaraczewskich w roku 1977, podczas srebrnego jubileuszu Królowej Elżbiety II. W czasie wielkiej parady morskiej, która odbyła się wtedy na Tamizie, znaleźli się na pokładzie ścigacza S-3. Niektóre źródła podają, że była to ta sama jednostka, którą podczas wojny dowodził Jaraczewski, ale niestety dziś jednoznacznie nie da się tego określić.
Andrzej Jaraczewski zdecydował się na powrót do ojczyzny w 1990 roku, a zmarł dwa lata później 18 października 1992 roku. Pochowany został w grobowcu Piłsudskich na warszawskich Powązkach. Zgodnie z jego ostatnią wolą, pamiątki po nim przekazane zostały do Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz